Wspomnienie o kurierze wolności Mieczysław Dučin Piotrowski 1958-2023.
autor tekstu: Grzegorz Majewski
Patrzę na zdjęcie kolejnej osoby, której drogi przeciąłem. Spotykaliśmy się wiele razy. Zawsze wesoły, nieco jakby przejęty czymś co robił. Zawsze z dobrym słowem dla każdego. Był w pełni sił, kiedy dopadła go choroba. Gosia, jego żona, dźwigała trud opieki nad obłożnie chorym Dučinem. Ostatni raz widziałem go w Pradze, bardzo się ucieszyłem. Był z synem, podobnym do niego jak dwie krople wody. To był ten sam niemal Dučin, którego poznałem w połowie lat osiemdziesiątych. Nie wiem jak opisać nastrój jaki mnie dopadł po Jego odejściu. Jakieś cholerne poczucie winy, że jesteśmy obywatelami państwa, które nic prawie nie robi dla swoich bohaterów. Prawie nic. A wiele lat po odzyskaniu wolności – nie robiło NIC. Ofiarą tego padł Dučin, kiedy potrzebował pomocy medycznej, nikogo nie obchodziło, że zdrowie stracił by im żyło się lepiej. Nie ma przepisu – nie ma pomocy. Nawet dla bohaterów.
A Dučin był niewątpliwie bohaterem. Był nim już wtedy, od kiedy go po raz pierwszy zobaczyłem. Sporo starszy, dekadę niemal. W tamtym czasie dla nas, młokosów podchodziliśmy do niego niemal z nabożną czcią. Czcią, którą sam Mietek wybijał nam z głowy swoim śmiechem. Nigdy nie robił uwag do mojego młodego wieku, niezwykle szanował to, co robiliśmy. Mietek w konspiracji miał spore doświadczenie. Zaczynał już w latach siedemdziesiątych jako młody student, kiedy bycie w opozycji oznaczało ogromne ryzyko, którego nie rekompensowało poparcie społeczne, ponieważ przyszło dopiero po 1980 roku. W latach osiemdziesiątych bycie antykomunistą było ryzykowne, niebezpieczne, ale bez porównania mniej niż w siedemdziesiątych – dlatego to podkreślam.
Mietek na opozycyjnej ścieżce przeszedł kilka etapów, by w połowie lat osiemdziesiątych stać się filarem powstałej wtedy Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. To on opracował nowe trasy przerzutu w okolicach Lądka Zdroju. Skąd jego znajomość gór? Był przewodnikiem górskim, kochał góry i wędrówki po nich. Opowiadał, że nawet ubecy w górach łagodnieli i mieli jakiś większy szacunek, kiedy się spotykali w tych rejonach. Na kawę razem nie chodzili, ale było to coś, jakaś iskra, która łączy miłośników gór. Opisywał mi to wspominając demonstrację SPCz i Ruchu Wolność i Pokój przeciwko dewastacji Sudetów. Odbyło się to w górach. Wopiści byli dosyć brutalni, ale esbecy już nie. Jak się później Dučin dowiedział, w akcji przeciwko nim brało udział koło turystyczne Służby Bezpieczeństwa z Wrocławia. Byli to ludzie, których spotykał na szlaku podczas swoich prywatnych wędrówek.
Kiedy już się dobrze poznaliśmy z Dučinem, zaczął prosić o drobne przysługi. To coś odebrać, może zanieść. A w końcu zaprosił mnie do demonstracji w obronie Petra Pospichala. Ani mi, ani moim kolegom z WiPu nic to nazwisko nie mówiło, później dowiedziałem się, że to jeden z ważniejszych opozycjonistów czechosłowackich. Lata później, kiedy poznałem Petra osobiście, okazało się, że jest niezwykle sympatyczny i znakomicie włada językiem polskim. Wtedy jednak ani ja, ani nikt z moich przyjaciół go nie znał. Ale koledzy z SPCz prosili, to nie odmówiliśmy wystawiając swoje tyłki 17 kwietnia 1987 – pisząc „my”, mam na myśli uczestników Ruchu Wolność i Pokój. Rozwijając transparenty na ul. Świdnickiej we Wrocławiu wzbudziliśmy zainteresowanie ich treścią. „Uwolnić Pospichala” – a kto to jest ? Pytali się przechodnie. Bardzo dobrym pomysłem było mieć transparent z napisem „Karta 77” – to ludziom już coś mówiło. Zaczęli z nami rozmawiać o represjach w Czechosłowacji. Niestety szybko, niezwykle szybko zjawili się tajniacy i milicja. Otoczyli nas. Dučin pełnił wtedy rolę obserwatora, miał za zadanie po aresztowaniu zdać relację do niezależnych mediów. Nie udało mu się. Coś go podkusiło rzucić nam paczkę papierosów, co zauważyli tajniacy natychmiast niemal go obezwładniając. Oczywiście znali go już dosyć dobrze – niezbyt grzecznego antykomunistę. W końcu w tym czasie Mietek był już wiele lat w opozycji. Trafiliśmy w kilka osób, razem z Mietkiem do jednego aresztu. Nie było źle, nikogo tym razem nie pobili, żadnych rewizji osobistych z rozbieraniem do naga ani w domu. Najzabawniej było następnego dnia na kolegium do spraw wykroczeń. Mietek udawał, że nie miał nic wspólnego z demonstrantami, na co rozsierdzony ubek lub zomowiec (lata lecą, nie pamiętam dokładnie) krzyknął: „Znali się! Na pewno się znali! Jeden z nich krzyczał do niego Marszałku Piłsudski”. Obecni nie mogli powstrzymać śmiechu. Sam Dučin mimo świadomości czekającej go kary roześmiał się.
Minęło kilka lat. Spotkałem się z Dučinem by uzyskać trochę informacji o SPCz. Myślałem by zająć się tym tematem, ponieważ szukałem czegoś, czego nikt nie dotykał. Okazało się, że dobrze trafiłem, Mietek zapalił się i z miejsca zaczął mi ułatwiać spotkania z kolegami, z których wielu znałem z lat osiemdziesiątych. Okazało się jak dobrze byli zakonspirowani. Nawet moi bliscy znajomi przez lata nie puścili pary z gęby, że chodzili na granicę. Z samego Dučina należało wszystko wydzierać, nie chciał w historii stać na pierwszym planie. Ciągle mówił o innych. Dzięki temu pojechaliśmy na kilka dni do Zlina, gdzie była komórka robiąca przerzuty w Beskidach. Nitka Zbyszek Janas – Petr Pospichal. Bawiliśmy się nieźle kilka dni, gdzie duszą towarzystwa na spotkaniu okazał się Mirek Odložil, zmarły dwa lata temu kurier. Opowiadał sporo anegdot, niestety coś stało się z taśmą i wiele zaginęło. Dučin był przez nich niezwykle szanowany, odrobinę tej łaski spłynęło na mnie, dzięki czemu dowiedziałem się jak ten przemyt widzieli, robili Czesi.
W sobotę, 17 czerwca, równo miesiąc po pogrzebie jego przyjaciółki Petruški Šustrovej, pożegnaliśmy i Jego, naszego przyjaciela. Pogrzeb zgromadził wielu ludzi. Był oddział wojska, salwa honorowa, a mi jakoś brakowało, by z tej małej urny rozległ się śmiech Dučina – to by bardzo pasowało do niego. I wiem. Jestem pewny, że Jego duch stał za jakimś drzewem i śmiał się do nas. Śmiał się mając w pamięci wszystkie dobre chwile jakie spędził z tak ogromną ilością ludzi.